No więc jak to powiedzieć mamie , lub przeczekać może nauczycielka sie nie kapnie Proszę o pomoc , ale proszę nie prawić mi kazania bo wiem , że głupio postępiłem -,-. Jestem w 6 klasie. ja też pierwszy raz uciekłam z lekcji w 6 kl. ale z całą klasą. Zobacz 8 odpowiedzi na pytanie: Jak to powiedzieć mamie żeby nie była
Karolina, mama 12-letniego Kuby Wiem, że dając radę o nieprzyjmowaniu rad przeczę sama sobie, ale mam na myśli te wszystkie toksyczne, oceniające relacje, z których pewnie nie każdy potrafi się uwolnić. Rzecz w tym, że gdy zostajemy rodzicami, to wkoło pojawia się grono ekspertów, którzy narzucają swoje mądrości jako jedyne słuszne. Rodzice, ufajcie swojej intuicji. Macie pomysł na wychowanie swojego dziecka, to kierujcie się nim. W waszych rękach jest dobro dziecka, moc kształtowania młodego człowieka. A że młody człowiek jest też niezależny, to nie przejmujcie się zbytnio, jeśli wasz plan w stu procentach się nie powiedzie. Dominika, mama 7-letniej Zofii i 4-letniej Marianny Szkoda osiwieć już przy pierwszym dziecku. A żeby nie osiwieć przedwcześnie, radzę pamiętać, że “nic mu się nie stanie”. I to zdanie powtarzaj sobie, kochana mamo, tak często, gdy tylko twoje dziecko zechce wejść trochę wyżej niż zwykle, zje trochę za dużo słodyczy, kichnie, raz (albo dziesięć razy) na obiad zje parówkę. Nie chodzi mi o to, żeby pozwalać dzieciom na wszystko, nie dbać o ich bezpieczeństwo, zdrowie, ale chodzi o to, żeby sobie wybaczać. Jesteś młodą mamą, nie wszystko musisz mieć ogarnięte na tip-top. Dzieci się przeziębiają - nie obwiniaj się. Dzieci się przewracają - inaczej się nie nauczą. Dzieci lubią parówki - potwierdzone doświadczeniem milionów matek. Dojście do takiego stanu zen trwa. Ja jeszcze nie osiągnęłam go w pełni. To chyba jedyny sposób, żeby nie zwariować. fot. Shutterstock Marysia, mama 10-letniego Kostka i 2-letniej Jadzi Nigdy nie zapomnę, jak przy pierwszym dziecku całą moją pewność siebie, przekonanie o tym, że sobie radzę, że się sprawdzam jako mama, pokonywało wybrzydzanie syna przy jedzeniu. Gdy Kostek miał jakieś cztery lata, przestał jeść cokolwiek. Przepraszam, na jego liście było kilka żelaznych pozycji, do których ograniczał się jadłospis. Nie będę nawet mówić, co to było. Ja chodziłam załamana. Jak widziałam dzieci koleżanek przy obiedzie, to zżerała mnie zazdrość. A moje dziecko w tym czasie zżerało suchy makaron. Z perspektywy czasu widzę, że dużo niepotrzebnych nerwów kosztowało mnie zamartwianie się o to, czy moje dziecko przyjmuje odpowiednio dużo witamin. W przedszkolu Kostek wybrzydzał nieco mniej. Na początku nie mogłam przeżyć, że w domu odrzuca zdrowe, pożywne jedzenie, a w przedszkolu się nie skarży, nie marudzi, nie odpycha talerza. Moje ego cierpiało. Po kilku miesiącach po prostu się poddałam. Zrozumiałam, że to pewien etap, który na pewno przejdzie. Przeszedł. Niestety nie tak szybko jakbym tego oczekiwała. Dziś Kostek ma 10 lat, a wspólne obiady są znacznie przyjemniejsze. Jego siostra ma dopiero dwa lata. Póki co je przyzwoicie, a jeśli to się kiedyś zmieni, to wiem, że będę spokojniejsza, nie będę naciskała, wywierała presji - ostatecznie Kostek wyrósł na zdrowego i szczęśliwego chłopca. Jagoda, mama 14-letniej Julii i 5-letniej Amelii Zdecydowanie za późno zgodziłam się ze stwierdzeniem “brudne dziecko to szczęśliwe dziecko”. Pierwszą córkę urodziłam, gdy miałam 23 lata. Nie spaliśmy wtedy na pieniądzach, większość ubranek, które miała Julka była pożyczona lub odziedziczona, a ja kupowałam tylko te, które naprawdę mi się podobały. Potem panikowałam, gdy Julka się brudziła, nie wpuszczałam jej na brudną zjeżdżalnię, nie pozwalałam siadać w piachu, gdy miała na sobie najlepszą sukienkę. Teraz strasznie mnie to śmieszy. Wtedy wręcz odwrotnie. Gdybym mogła odwiedzić siebie z przeszłości, to bym puknęła tę dawną mnie w czoło. Myślę, że moja paranoja odebrała córce wiele fajnych przygód. Amelia nie ma ze mną aż tak ciężkiego życia. Dziewięć lat macierzyństwa, które poprzedziło jej narodziny, nauczyło mnie, żeby nie przejmować się głupotami, bo co zrobimy, gdy pojawią się naprawdę duże kłopoty? Marta, mama 9-letniego Stefana i 4-letnich Józka i Henryka Na początku byłam bardzo nadgorliwa. Czytałam każdy bestseller o wychowywaniu dzieci, po nocach studiowałam, kim i czym jest Montessori, integracja sensoryczna, znałam każdą książkę, którą musi przeczytać dziecko przed ukończeniem trzeciego roku życia. Byłam tak nastawiona na rozwój, że bałam się, że przegapię jakąś nowinkę, od której będzie zależało całe dalsze życie mojego dziecka. Przy bliźniakach, młodszych od Stefka o pięć lat, jestem po prostu szczęśliwa, gdy dzieci są zajęte. Stefan długo bawił się tylko drewnianymi lub materiałowymi zabawkami, od grającego plastiku trzymałam go z daleka. Bliźniaki mają i plastik, i świeci, i wyje i robią ze starszym bratem wiele innych zakazanych dawniej rzeczy, np. oglądają bajki, których mały Stefan na pewno by nie poznał. Posiadanie starszego rodzeństwa zdecydowanie wpływa na młodsze dzieci. Pewnych zakazów po prostu nie da się wtedy egzekwować, szkoda energii. I choć dziś, gdy mam trzech synów, mam tej energii więcej i spokoju też mam więcej, niż gdy Stefan był jedynakiem. Dlatego moja rada dla młodych mam jest taka: odpuszczajcie sobie. Natalia, mama 6-letniego Romana Ja żałuję, że nie pozwalałam sobie pomagać. Myślałam, że wszystko wiem najlepiej, a całą wiedzę czerpałam przecież z internetu. Za bardzo odgradzałam się od ludzi, którzy byli gotowi mnie wyręczyć w opiece nad synkiem. Wydawało mi się, że każdą chwilę muszę spędzać z bobasem. Nie potrafiłam odciąć pępowiny. Straciłam przez to sporo zdrowia, nie regenerowałam się. Straciłam też sporo fajnych znajomości, bo odrzucałam każdą propozycję spotkania, która wykluczała wyjście z Romkiem. Myślę, że mój związek z tatą Romka też przez to ucierpiał. I to są żale, które pozostają na długo. Całą siebie oddałam dziecku i zapomniałam, że istnieje świat poza nim i mną. Moja przyjaciółka urodziła półtora roku temu. Podziwiam to, że od początku potrafiła wyjść z domu na kilka godzin i nie mieć wyrzutów sumienia. Dopiero niedawno dostrzegłam, że też tak mogłam. Myślę, że przy drugim dziecku pozwolę sobie na więcej. Pozwolę sobie na to, żeby zadbać o siebie, męża, przyjaciół.
Zobacz 5 odpowiedzi na pytanie: Zaspałam do szkoły! Co powiedzieć mamie?! Systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z tej strony internetowej (web scraping), jak również eksploracja tekstu i danych (TDM) (w tym pobieranie i eksploracyjna analiza danych, indeksowanie stron internetowych, korzystanie z treści lub przeszukiwanie z pobieraniem baz danych), czy to przez roboty
Witam, mam na imię Małgorzata, mam 29 lat. Z mężem jesteśmy 3 lata po ślubie i mamy 2,5-latnią córkę. Bardzo proszę przeczytać mój list do końca, bo byłam u psychologa, ale nie poradził mi więcej niż sama wiem. Proszę, ponieważ nie stać mnie na prywatna wizytę. Kiedy wychodziłam za mąż byłam już w ciąży. Kilka miesięcy przed ślubem zmarł mój ojciec i mój mąż był praktycznie jedyną osobą, która wtedy była przy mnie. Kilka miesięcy wcześniej rozstałam się z mężczyzną, z którym byłam 3,5 roku i dość szybko poznałam swojego obecnego męża. Wiedziałam, że nie jest aniołem i ma dość trudny charakter, jednak był całkiem inny od mojego poprzedniego mężczyzny. Po ślubie wszystko układało się w miarę dobrze. Mój mąż pracuje jako budowlaniec, często go nie ma w domu, czasem wyjeżdża na kilka dni. Ja też pracuję w systemie dniówka 12 godzin, później noc 12 godzin i mam 3 dni wolnego, więc dużo czasu spędzam w domu. Sama zajmuję się domem, rachunkami, zakupami, pomagam czasem mężowi przy gołębiach (ponieważ hoduje gołębie), karmie je albo jeżdżę po jedzenie jeśli mąż nie ma na to czasu. W opiece nad dzieckiem pomaga mi czasem mama lub babcia. Mój mąż lubi często sobie coś wypić z kolegami. Rzecz w tym, że zdarza się to z reguły wtedy, kiedy ja idę w piątek bądź sobotę na noc do pracy. Kiedy natomiast mamy oboje wolny weekend i chciałabym, żebyśmy wyszli gdzieś razem, to on wtedy nie chce, bo tłumaczy, że jest zmęczony i chce odpocząć lub po prostu mu się nie chce. Ja czuję się jakby się mnie wstydził albo po prostu wolał wychodzić sam. Nie mamy wielu znajomych, bo nigdy na nic nie ma czasu. Kiedy w tygodniu mam wolny dzień i chcę gdzieś wyjść, czy sama czy z dzieckiem, czy nawet jeśli jest ten piątek czy sobota, to wtedy moja mama mówi mi, że nie zostanie z moją córką, ponieważ mam męża więc powinniśmy wychodzić razem. Skoro jednak on wychodzi sam, to chyba ja również nie powinnam rezygnować ze swoich znajomych. Myślę, że nie robię nic złego, gdyż często wychodzę do znajomych czy koleżanek z dzieckiem, i nie robię tego kosztem czasu z mężem, bo jego i tak nie ma w domu. Nie zaniedbuję domu i swoich obowiązków, często w przypadku tych gołębi jeszcze jemu pomagam. Nawet jak byłam w 8 miesiącu ciąży to wychodziłam na strych po drabinie, żeby je nakarmić, bo nie miał kto. Mój mąż potrafił znikać na cały weekend 2-3 dni i pic gdzieś z kolegami. Zdarzało się to już w czasie jak byłam w ciąży. Kiedy byłam w szpitalu kilka dni przed i po porodzie, mój mąż urządzał sobie tygodniowe pępkowe i zapomniał nawet, że ma przyjechać po nas do szpitala. Później przez jakiś czas było dobrze. Znów zaczęły się jego wybryki i wypady z kolegami. To się dzieje z przerwami i mój mąż nie potrafi zrozumieć o co mam do niego pretensje. Kiedy próbuję mu wytłumaczyć to zawsze mówi, że ma prawo wyjść z kolegami się napić, bo haruje jak wół, więc mu się należy. Ale mnie chyba też coś się należy? Kiedy mu tłumaczę, że po prostu się o niego martwię jak go nie ma tak długo, bo skoro narzeka ciągle, że się źle czuje, jest zmęczony itd. to dziwne byłoby się nie martwic jeśli nie ma go w domu całą noc, a ja siedzę z dzieckiem i czekam. Nie chce zmienić pracy, bo mamy trochę długów w banku, a twierdzi, że gdzie indziej tyle nie zarobi, chociaż po godzinach mógłby wtedy sobie dorabiać. Z powodu jego pracy, a często jest tak, że wychodzi rano i wraca ok. 22 - 23 a często i później już sama jego obecność zaczęła mi przeszkadzać. Nie mam ochoty na seks, kiedyś mąż mógł to robić dłużej, natomiast teraz niestety nie i nie czuję się zaspokojona. Poza tym po prostu nie mam ochoty na seks z moim mężem. On uważa, że wszystkie nasze problemy są przez to, ale ja nie. Coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kiedy chciałabym z nim porozmawiać o naszych problemach, czy po prostu ogólnie, to albo mówi, że mu się nie chce, bo jest zmęczony, albo nie ma na to ochoty, a jeśli już do rozmowy dochodzi, to kończy się ona kłótnią. Jeśli chcę przedstawić mu swoje argumenty albo pokazać jakąś sprawę z innej strony to mówi, że to ja zawsze muszę mieć rację. Nie kocham go już i nie chcę z nim być. Nie wiem jak mu o tym powiedzieć, bo mąż nie chce iść na terapię małżeńską ani do psychologa. Kiedy ostatnio zepsuła nam się instalacja elektryczna w domu i musieliśmy robić remont, siedziałam w pokoju i płakałam, bo wszystko było praktycznie na mojej głowie. Przyjechała teściowa i pytała co się stało. Powiedziałam jej, że nie mam już siły, że nawet nie chodzi o ten remont, te długi tylko ogólnie, że w końcu się rozwiedziemy, bo nie mamy dla siebie czasu, że męża ciągle nie ma, ja muszę wszystkim zająć się sama, że coraz bardziej się od siebie oddalamy, nie rozmawiamy ze sobą i nawet ze sobą nie śpimy. Powiedziała mi, że już mi się znudziło, że jak to rozwód, to po co on ten remont robi, że moja szwagierka też ma źle, bo jej mąż też pracuje i nie ma go w domu, a ona ma 3 dzieci, a ja to przynajmniej mam pomoc od mamy i babci z moja córką. Ale czy to jest moja wina? Czy ja jej te dzieci zrobiłam? Czy to normalne być dalej nieszczęśliwą w związku pocieszając się tym, że inni mają gorzej? Przecież nie będę przez to czuć się lepiej i nie zacznę nagle z powrotem go kochać. W rodzinie też nie mam wsparcia, chociaż mieszkamy z mamą przez ścianę i wiele razy słyszała nasze awantury, jak mąż mi ubliżał, od dziwki, szmaty i innych, bo miałam do niego pretensje, ale jakbym nie "szczekała" do niego, to by nie było sprawy. Kiedyś przy mojej matce powiedział do mnie "wypier... kur..." i kiedy powiedziałam mamie kilka dni temu, że chcę się rozwieść to usłyszałam od niej, że jestem egoistką. Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, bo gdyby tak było to wiele razy mąż mi ubliżał (nigdy mnie nie uderzył, ale ostatnim razem złapał mnie za twarz, no ale nie uderzył, bo dostał jakiegoś szału, że naprawdę wolałam przestać "szczekać", gdyż powiedziałam mu, że nie życzę sobie kiedy jestem w pracy, żeby szlajał się po barach i przesiadywał z jakimiś babami czy nie wiadomo z kim, a on mi odparł, że to była jego koleżanka a ja jestem pojeb... szmatą), to miałam wiele okazji, żeby mu powiedzieć, żeby się wyprowadził, bo żadna normalna kobieta by sobie nie pozwoliła na takie epitety. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś się zmieni... Teraz może rzadziej wychodzi z kolegami, bo dłużej pracuje i po prostu nie ma to czasu. Ale zdarza mu się, a ja nie będę siedzieć cicho kiedy wróci pijany, bo nie odpowiada mi to i chcę, żeby o tym wiedział. Ostatnio też powiedział mi, że wiedziałam, jaki jest i że pewnie chce się rozwieść, bo ciągle od niedawna o tym mówię. Więc mu powiedziałam, że wolałabym tego nie robić, ale jakoś trzeba tę sytuacje rozwiązać, bo sam widzi co się dzieje. Na koniec rozmowy usłyszałam, że przeze mnie dziecko nie może się wyspać, bo jak wraca z pracy to córka nie daje mu spokoju, a ja ciągle coś mówię i że nauczyłam ją "dziadostwa" i spania z nami w łóżku. Ale on nie wstawał po 5 razy w nocy do niej kiedy było trzeba. A i kiedy mam mówić, jak po całych dniach jest w pracy? Wierzę mu, że jest zmęczony i nie dziwię się, że może nie mieć na coś ochoty, ale jak idę w piątek na noc, czy w sobotę, to już mu zmęczenie mija. Córka się do niego garnie, bo rzadko go widzi, więc za nim tęskni. Jest za mała żeby zrozumieć, że tatuś jest zmęczony. Ja rozumiem, ale też mnie to męczy, bo i tak wielokrotnie czuję się jakbym była sama. Nie dodaję mu więcej obowiązków niż ma. Nie musi sprzątać, gotować, czy wynosić śmieci. Wszystko robię sama. Nawet w niedzielę na spacer idę z małą sama, bo jemu się nie chce. Boję się mu powiedzieć, że nie chcę z nim być bo jest mi go żal. Boje się, że zacznie pić i nawet o tych cholernych gołębiach myślę, co z nimi zrobi jak się wyprowadzi, ponieważ mieszka u mnie. Wyremontowaliśmy ten dom po moim wujku razem. Boję się reakcji teściowej. Boję się, że będę musiała go spłacać, albo nie wiem co jeszcze. Nie chciałabym rozstawać się z nim w nienawiści. Boję się, że on powie "Co, źle ci jest? Daję ci pieniądze, haruje jak wół po całych dniach a tobie źle". Nie mam wsparcia nawet u mamy. Wielu znajomych, czy koleżanki, które mam rozumieją mnie lepiej niż rodzina. Wiele razy widzieli jak się zachowuje mój mąż. Nie potrafię tak żyć, chodzę smutna, nic mnie nie cieszy prócz dziecka. Cały czas myślę co mam zrobić, czy ciągnąć to dalej i być nieszczęśliwą, udawać, że wszystko w porządku, tylko po to, żeby inni byli zadowoleni? Ja wiem, że po rozwodzie jest trudno, jest mniej pieniędzy przede wszystkim. Ale jeśli będę myśleć o tych wszystkich rzeczach to będę w tym tkwić i będę nieszczęśliwa. Nie chce zdradzić męża z innym mężczyzną, bo chciałabym być uczciwa w stosunku do niego. A może to ze mną jest coś nie tak? Może to powinno tak być? Nie chcę być nerwowa, bo boję się, żeby później ewentualnie w sądzie nie obrócił ktoś tego przeciw mnie. Nie chcę też skrzywdzić męża, ale przeważnie rozwód i krzywdzenie idą ze sobą w parze. To nie jest tak, jak myśli moja babcia czy ciocia, że koleżanki mnie namawiają, ale one nie żyją ze mną, nie przebywają ze mną 24 godz na dobę, nie wiedza co czuję, że jest mi źle. Chociaż często o tym mówię, często widza jak płaczę. Mówią "nie kłóć się z nim przeproście się", ale za co ja mam go przepraszać? „Powinnaś o niego zadbać, bo tak schudł, po całych dniach go nie ma” - no właśnie jak, skoro po całych dniach go nie ma, a jak wraca to już w drzwiach widać, że jest zmęczony i od razu to zaznacza? "Powinnaś iść z nim do lekarza" - mówią - ale skoro nie chce? Wiele razy go prosiłam, żeby zrobił badania. Ale twierdzi, że będzie zdrowy dokąd nie pójdzie, bo zaraz mu coś wynajdą. A co on jest małym chłopcem, którego można wsadzić do auta w fotelik i zawieźć? Przecież jest dorosły, ma 33 lata. Już mu powiedziałam, że skoro nie myśli ani o sobie ani o mnie to niech chociaż o dziecku pomyśli. Uważam, że jestem raczej mądrą i zaradną osobą, mam własne zdanie i gdyby było mi dobrze to bez powodu nie chciałabym tego robić. To nie jest tak, że nagle mi się odwidziało, to trwało od końcówki ciąży do teraz i kiedyś musiało wybuchnąć. Myślę, że jest to spowodowane tym, że nie przebywamy ze sobą, że mąż wiele razy ubliżał mi bez powodu, a na drugi dzień chodził i się przymilał i uśmieszki - i co ja, mam być niby zadowolona i usatysfakcjonowana, że wrócił? I że przecież on mnie kocha i przeprasza, a za jakiś czas to samo? Spokój, spokój i nie wiadomo kiedy mu co do głowy strzeli. Ale mówienie do żony „ty kur...” czy co innego, nawet w nerwach - to chyba nie wypada. Raz było lepiej raz gorzej. Ale ja go już nie kocham. Lubie go, jest ojcem mojego wspaniałego dziecka. Czasem wolałabym, żeby cały czas było źle, żeby mi naubliżał i nawet uderzył, bo wtedy miałabym pretekst, żeby mu powiedzieć, żeby coś się stało, cokolwiek. Mój mąż zawsze tłumaczy wszystko nerwami. Ubliżył mi, bo ma nerwy, bo nie uprawiamy seksu, kłócimy się też z tego powodu. Ale to nie jest tak. Mój ojciec był wspaniały i dla mnie i dla mamy. Zawsze jej pomagał, zawsze można było na niego liczyć. W ogóle nie przeklinał nie wspominając już o obraźliwym słowie w strony mamy, czy mojej i brata. Dlatego tak mi przykro, że moja własna matka nie potrafi mnie zrozumieć, bo powinnam myśleć o sobie i dziecku. Chyba właśnie to robię, skoro sobie na to wszystko pozwalam. Nie wiem czy dla dziecka to lepsze, kiedy będzie większa, to będzie zauważać, że nie rozmawiamy, że jest jakieś dziwne napięcie i nerwy, że się kłócimy. Jak mam wytłumaczyć mężowi i całemu światu, że lepiej będzie dla wszystkich jeśli się rozstaniemy? W moim przypadku nic się nie zmieni, mój mąż jest uparty, o żadnej terapii nie ma mowy, bo nie chodzi nawet do lekarza rodzinnego. Powiedział, że to ja powinnam się leczyć na nerwy. Ale przecież ja nie mam ich bez powodu. Nie zacznę nagle go kochać jak kiedyś. Kiedy wychodziłam za mąż, miałam nadzieję, że zawsze będziemy razem, pewnie jak każdy kto bierze ślub. Po prostu nie chcę z nim już być. Proszę o pomoc, jak mam to zrobić, jak mu powiedzieć, jak się uwolnić? Nie chcę tak dalej żyć... Z poważaniem, Małgorzata KOBIETA, 29 LAT ponad rok temu
Zobacz 6 odpowiedzi na pytanie: Co powiedzieć mamie żeby jutro nie iść do szkoły? Pytania . Wszystkie pytania; Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj
To, jak zwracać się do teściowej, jest tematem wiecznie żywym. Mówić do teściowej Mamo, per Pani a może bezosobowo? Przychodzi ten jakże przełomowy ;-) moment naszego życia, gdy łączymy się w pary i poznajemy rodziców naszego partnera i nie wiemy jak mówić do swoich teściów! ;-) Po zazębieniu się naszej relacji z partnerem bywa tak, że decydujemy się nasz związek scementować ślubem albo jakoś sformalizować i nasi potencjalni teściowie już nie są potencjalnymi! Stają się rzeczywistymi! Ha, i część z nas zastanawia się wtedy jak daną sytuację ograć. To znaczy jak powinni się zwracać do teściowej i teścia, którzy nie do końca są już im obcy. Są częścią rodziny, wobec tego fajnie by było wiedzieć, czy mówimy do mamy naszego partnera po imieniu, czy zwracamy się bezosobowo, a może per Mamo, Tato? A może per Pani, Pan? Nie zawsze jest to sytuacja łatwa i spędza wielu sen z powiek. Monika* i Paulina* w krótkim odstępie czasu napisały do mnie maile, w których miały niemalże bliźniaczy problem. Przytoczę fragment wiadomości Pauliny, która nie za bardzo wie, jak powinna zwracać się do swojej Teściowej: „[…] Jesteśmy małżeństwem od roku. Przed ceremonią ślubną zwracałam się do mojej przyszłej teściowej bezosobowo. Starałam się, aby brzmiało to grzecznie, jednocześnie wiedziałam, że dość nieswojo czuję się zwracając się tak do mamy mojego Męża. To były zwroty jak do kobiety z okienka PKP, pozbawione jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Nasze stosunki były poprawne. Bez jakiejś nadmiernej wylewności, ale też nie zdarzały nam się nigdy sprzeczki. Łudziłam się, że po ślubie teściowie wyjdą z inicjatywą i powiedzą, abym mówiła do nich albo po imieniu albo per mamo i tato, jednak nic takiego się nie stało. Podczas rozmowy z moim mężem zaproponował mi on, abym sama po prostu zaczęła mówić do jego mamy per mamo. Podczas jednego z niedzielnych obiadów kiedy nalewałam wszystkim rosół, postanowiłam przełamać lody i powiedziałam do mamy mojego małżonka: „Mamo, wystarczy czy jeszcze jedną chochlę nalać?” Na co ona powiedziała stanowczo i wyraźnie: „Przepraszam, a od kiedy to ja jestem Twoją mamą?” Madzia, uwierz mi, że w tamtym momencie tak, jak stałam z tą chochlą w łapie, tak ugięły się pode mną nogi i nie wiedziałam, co mam z siebie wydukać. Mój mąż z teściem nie zwrócili w ogóle na to uwagi, bo komentowali mecz piłki nożnej, a ja wtedy zapadłam się pod ziemię. W końcu powiedziałam, że się przejęzyczyłam i dalej nie komentowałam sytuacji. Czy ja zrobiłam coś źle?! A może mam do niej mówić per pani? Niech mi ktoś powie, jak to ugryźć, po od tamtej pory cała się trzęsę na myśl o kolejnej wizycie. A kiedy pojawią się dzieci, to jak to miałoby niby wyglądać? […] „ Zagotowałam się po tym mailu! Przedstawię zatem moje zdanie i nie wiem, czy pokryje się ono w całości z zasadami savoir vivre’u, ale zrobiłam mały research, aby mieć solidną podstawę i nie pieprzyć głupot. Nie chcę rzucać argumentami z kapelusza. Otóż moim skromnym zdaniem, które potwierdzają reguły savoir vivre’u, to nikt inny jak właśnie starszy od nas powinien pierwszy zagaić na temat tytułowania się! Błąd popełniła Paulina, która założyła, że ma do czynienia z kobietą, która zna zasady, którymi świat się kieruje. To jej teściowa powinna mieć odrobinę ogłady i zaproponować swojej synowej jakieś rozwiązanie. Skoro jej syn jest już rok po ślubie, to wypadałoby się ogarnąć, kolokwialnie to ujmując i zaproponować cokolwiek. CO-KOL-WIEK. A do wyboru jest kilka rozwiązań: 1. per MAMO. Ciepło i przyjaźnie. Jeśli relacja teściowa-synowa jest bardzo życzliwa i żadna ze stron nie ma nic przeciwko, to uważam to za świetne rozwiązanie! To mama naszego partnera powinna wyjść z taką propozycją, jeśli ma na to ochotę. Pamiętam, że tak właśnie zwracała się moja Mama do swojej teściowej, czyli mamy mojego taty. To moja babcia takie rozwiązanie zaproponowała mojej Mamie, na co moja Mama chętnie przystała. Co więcej, moja Mama często mówiła do swojej teściowej nawet per mamusiu! „Mamusiu, czy podałabyś mi cukier?” Mega ciepłe i chyba rzadkie rozwiązanie. 2. per MAMO, ale odrobinę inaczej. I tutaj posłużę się poprzednim zdaniem i na nim spróbuję to zobrazować. „Czy podałaby mi Mama cukier?” Dla mnie to trochę dziwny zwrot, ale jeśli dobrze pamiętam, to tak właśnie mówił mój tata do swoich teściów i nawet tak mówił do swoich rodziców. Tak też mówi nawet mój mąż do swoich rodziców. Ja nigdy tego nie praktykowałam i do swoich rodziców mówiłam po prostu: „Mamo, podałabyś mi cukier?”. Od kiedy pamiętam bardzo bezpośrednio zwracaliśmy się z rodzeństwem do naszych rodziców. Z tego co wiem, to Teściowie mojego taty, czyli moi dziadkowie, sami zaproponowali zwrot per mamo i per tato. I słusznie, że chłopina się musiał się zastanawiać, jak mówić do swoich teściów, tylko podano mu to jak kawa na ławę i nie miał z tym problemu. 3. per PANI Kurde. Wiem, że mnóstwo jest takich przypadków. Niektórzy po prostu nie czują się na siłach mówić do teściów per mamo i tato. Uważają, że mamę i tatę mają tylko jednych i koniec kropka. Szanuję. Taki zwrot trochę zwiększa dystans i może odrobinę dezorientować dzieciaki, ale co kto lubi, że tak powiem. W sumie per pani też jest spoko. Jak już wspomniałam wcześniej – to teściowie musieliby wyjść z taką inicjatywą, aby nie było per Pani, jeśli mają na to ochotę. „Czy podałaby mi pani cukier?” Można i tak. Trochę tylko niezręcznie, ale jak wspomniałam, każdy wybiera co dla niego najlepsze. 4. per TEŚCIOWO I tutaj słyszałam o wielu wariacjach, tego zwrotu. „Czy Teściowa podałaby mi cukier? „Teściowo, czy podałabyś mi cukier?” „Czy teściowa poda mi cukier?” [czy mi nie poda? Oto jest pytanie. :D Dla mnie słowo „teściowa” jest jakieś takie oschłe i staram się go unikać w rozmowach, ale doskonale rozumiem, że ja mogę być „insza”. Wszyscy musimy jakoś manewrować z tymi zwrotami, jeśli nic innego nie zostało nam zaproponowane, albo jeśli nie za bardzo nam po drodze z pewnymi propozycjami, bo i tak bywa. 5. bezosobowo Znam wiele osób, które tak właśnie zwracają się do swoich teściów. O ile wszystkim to odpowiada, to spoko. W rezultacie bywa to męczące, wiem to po sobie. „Czy mogłabym prosić o cukier?” – przejdzie jakoś :-) Ta forma ma potencjał ewoluować, gdy pojawiają się dzieci! ;-) I może to brzmieć: „Synku, babcia poda Ci cukier.” Babcia poda, czy nie poda? :D 6. po imieniu! Mój mąż jest z moimi rodzicami po imieniu. Zaproponowali mu to już chyba na pierwszym spotkaniu. Zresztą, moi rodzice to mega luzackie istoty i zdziwiłabym się, żeby kazali mówić sobie per Mamo czy per Tato jeśli dzieli ich i mojego M. dekada :D Ja bym miała wtedy niezły ubaw. Myślę, że nawet gdyby byli starsi sporo od mojego Męża nadal zasugerowali by mu zwracanie się do nich po imieniu. „Magda, podasz mi ten cukier ?” [czy solą w oko dostanę?] :D Mega naturalne. Takie fajne, kurde no :-) Życzyłabym takiego zwrotu wielu z nas. Co więcej! Mój dziadek nawet zaproponował mojemu Mężowi zwracanie się do niego po imieniu. Tutaj mój M. ma chyba mały problem i się jeszcze nie przełamał, ale to raczej kwestia czasu, myślę ;-) Konkludując już. Teściowa Pauliny lepiej by się ogarnęła, nie będę owijać w bawełnę. A jeszcze lepiej, aby na ten temat mógł porozmawiać ze swoją mamą mąż Pauliny. To zachowanie było wybitnie oschłe, moim daniem nawet bezczelne. Może jest druga strona medalu, o jakiej nie wiemy? Uważam, że ten przytyk to było zachowanie poniżej pasa i sugeruje mi jakiś poważny problem. Może czas dojrzeć do tego, że Syn wybrał sobie za żonę właśnie jej Synową? Planują zapewne dzieci i miło by było, jakby się określiła, czy chce być Panią, Mamą czy może wybiera opcję numer 5, bo nie zanosi się na pytanie do publiczności ani telefon do przyjaciela… Na miejscu Pauliny zaczęłabym tytułować ją jeszcze inaczej i jakże celnie i prawdziwie, po nazwisku, bo czemu nie! :D „Pani Kowalska, podałaby mi pani cukier?” :D ;-) Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
Co powiedzieć mamie, żeby pozwoliła mi iść? 2011-09-16 14:32:30; Jak powiedzieć tacie że potrzebuje iść sama do ginekologa? 2014-08-04 14:52:31; Jak powiedzieć mamie, że potrzebuję stanik? 2015-02-22 16:06:49; Uznałam, że pilnie potrzebuję wizyty z psychologiem, albo iść na jakąś terapię.. jak powiedzieć mamie? 2011-11-01
Powrót do pracy po urlopie macierzyńskim to indywidualna sprawa. I na ogół trudna. Niektóre mamy nie mogą się tego doczekać, inne zdecydują się nie wracać albo podejmą jeszcze jakąś inną decyzję. Są też takie, które najchętniej by nie wracały, ale nie mają wyjścia. Scenariusze są różne. Bez względu jednak na wybór, każdy z nich zostanie jakoś oceniony. No raczej :). Jak nie w rzeczywistości, to w sieci, hejterzy przecież nie śpią ;). Co mogą usłyszeć mamy wracające do pracy, a co można sobie darować? Poniżej kilka haseł. Jednych zirytują, innych nie. Niektóre mogą normalnie paść w rozmowie i nikogo nie ruszą, inne długo będą tłuc się w głowie. Wiele zależy od tego, kto je wypowiada, jakie ma intencje i jaką mamy z tą osobą relację. I pewnie na tym lista się nie kończy, więc jak chcesz, dodaj w komentarzu coś od siebie. Kariera ważniejsza niż dziecko? Słowo „kariera”, moje ulubione. Z tego, co widzę, kobiety wracają do pracy z różnych powodów. Najczęściej, ponieważ: po prostu chcą: rozwijać się, zarabiać, być niezależną, lubią swoją pracę, nie chcą zrzucać całego ciężaru utrzymania domu i rodziny na jedną osobę, muszą, bo potrzebują pieniędzy. Powodów można by wymieniać wiele, często kilka łączy się ze sobą i uzupełnia. Nierzadko też słowo „kariera” jest zastępowane przez inne na „k”. Kredyt :). Ale ci dobrze, odpoczniesz No tak, nie dość, że odpoczniesz to jeszcze ci za to zapłacą! Powszechnie wiadomo przecież, że ludzie idą do pracy nie po to, by harować w pocie czoła, lecz aby odpocząć od życia domowego, poplotkować, napić się CIEPŁEJ kawy. Te kilka godzin zleci, a robota sama się zrobi. Jak nie dziś, to jutro. Normalnie SPA. Ja bym tak nie mogła Ty byś nie mogła, a ja mogę. Bo ja to ja, a ty to ty. Mamy inne sytuacje, potrzeby, priorytety, wartości i pewnie jeszcze wiele innych kwestii nas różni. Ja bym tak nie mogła – niby niepozorny komunikat, nieoceniający bezpośrednio, ale czy naprawdę potrzebny? Jak udaje ci się pogodzić macierzyństwo z pracą zawodową? A kto mówi, że to się udaje? :D. I dlaczego nikt nie pyta o to ojców? Nie szkoda ci? Psychologowie mówią… Tak, wiem co mówią. Nie neguję tego, że pierwsze lata życia są kluczowe dla rozwoju człowieka i że bardzo ważne jest wtedy budowanie bezpiecznej więzi z bliską osobą. Najlepiej z mamą i to przez pierwsze trzy lata życia dziecka. To ważne. Ale inne kwestie też są istotne i nie każdy może w pełni towarzyszyć maluchowi przez trzy lata. Nie każdy też tego chce. A podejrzewam, że w wielu przypadkach powrót mamy do pracy nie jest wcale kaprysem. Przecież sama chciałaś Tak, chciałam, co nie znaczy, że nie mogę czasami mieć gorszego dnia i trochę ponarzekać. Tobie się to nie zdarza? Przecież cały dzień siedzisz w domu Powiedz to mamie, która pracuje zdalnie, prowadzi z domu biznes online, jest freelancerem itp. Powszechnie wiadomo, że w takiej sytuacji dwa etaty – zawodowy i domowy – łączą się i przenikają, tak że nie da się ich rozgraniczyć i nie wiadomo nawet, jak to się dzieje. A, wiadomo. Kosztem snu, czasu „wolnego”, zdrowia i nerwów. Tych ostatnich chyba najbardziej, gdy słyszy się takie teksty ;). Co jeszcze można dodać? Na koniec Wspomnę na koniec, że moją intencją nie jest porównywanie, która sytuacja – powrót do pracy czy pozostanie z dzieckiem w domu – jest lepsza, bo samo poruszenie tematu powrotu do pracy często idzie w tym kierunku. I nie bardzo widzę sens, aby argumentować na siłę, które rozwiązanie jest słuszne, bo dla każdej z nas będzie ważne co innego i każda z nas jest w innej sytuacji. Każde rozwiązanie ma plusy i minusy, a są też rozwiązania pośrednie. To zresztą jeden z tych tematów, który dotyka wartości. A to oznacza, że dyskusje o nim mogą ciągnąć się w nieskończoność. Wspominałyśmy o takich sytuacjach tutaj: Gównoburze. O co kłócą się matki w sieci? 7 głównych tematów
Zobacz 16 odpowiedzi na pytanie: Jak Powiedzieć Mamie o Chłopaku ? A ile masz lat? Nie bój się powiedzieć mamieja nie musiałam bo sama zauważyła że ciągle z kimś piszę i wgl. ale kiedyś chciałam wyjść z nim się spotkać i mama zapytała z kim i bałam/wstydziłam się powiedzieć ale siostra mi pomogła ;P Np. możesz powiedzieć tak: Mamo (czy jak tam na mame mówisz) idę
fot. Adobe Stock Brat i siostra przyjechali na pogrzeb mamy, ale na cmentarzu do mnie nie podeszli. Stałam samotnie, wsłuchując się w monotonny głos księdza, chociaż tak naprawdę nie docierało do mnie ani jedno słowo z tego, co mówił. Patrzyłam kątem oka na Adę i Mateusza, którzy stali po drugiej stronie grobu – tak blisko siebie, że jedno z nich opierało się na drugim. Wyraźnie się podtrzymywali na ciele i na duchu w tej ciężkiej chwili dla każdego dziecka. Co z tego, że już od dawna dorosłego. Dopiero kiedy umiera rodzic, człowiek tak naprawdę zdaje sobie sprawę, że oto właśnie na dobre skończyło się jego dzieciństwo. Oni się wspierali, a ja – najmłodsza z rodzeństwa – byłam jak zwykle wykluczona. Na uboczu. Żadne z nich nawet nie podeszło do mnie przed pogrzebem, żeby dodać mi otuchy, chociażby dobrym słowem. A co dopiero mówić o przytuleniu. Usiedli obok mnie w kościelnej ławce, to prawda, bo inaczej ludzie by gadali, że rodzina Marczakowej jest z jakiegoś powodu podzielona. A tego na pewno żadne z nas nie chciało. No i zwyczajem jest, że rodzina zmarłej siedzi w pierwszej ławce po prawej stronie ołtarza. Lewa została zajęta przez dalszych krewnych, kolejne przez znajomych i sąsiadów. Mama była dość lubiana w naszym miasteczku, w końcu przez lata prowadziła swój sklep, w którym na plotki często zbierały się okoliczne kumoszki. Nic dziwnego, że na jej pogrzebie zjawiło się sporo ludzi. Na pewno nie uszło ich uwadze, że Ada i Mateusz stoją z dala ode mnie, ale być może wyjaśnili to sobie tym, że są bardziej zaprzyjaźnieni, bo przecież oboje wyprowadzili się do wojewódzkiego miasta, podczas gdy ja zostałam na rodzinnych śmieciach. Oni założyli rodziny, mieli dzieci, a ja byłam starą panną. Taka prawda. Nie mówiono o mnie w ten sposób głośno tylko przez grzeczność. Podkreślano, że zajęłam się schorowaną matką. Nie miałam innego wyjścia. Zawsze byłam ukochaną córeczką mamusi, odkąd pamiętam. Nie mam pojęcia, czym sobie na to zasłużyłam. Mama już taka była, że musiała coś wyróżniać. „Lubię ciasta, ale najbardziej szarlotkę”. „Kocham kolor niebieski, ale tylko w odcieniu włoskiego nieba”. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia usłyszeliśmy z moim rodzeństwem: „Kocham was wszystkich jednakowo, ale Ewa jest mi szczególnie bliska”. Poczułam się wtedy wyróżniona. Puchłam z dumy. Bo mama wprawdzie kochała nas jednakowo, ale mnie jakoś bardziej. Nie czułam że to jest zwyczajna pułapka, którą nastawiła na mnie moja mama – nie wiem, czy specjalnie, czy bezwiednie. Bo od tamtego dnia nic już nie było takie samo. Starsze rodzeństwo nagle zaczęło się ode mnie odsuwać. Początkowo niezauważalnie, potem coraz bardziej, aż trudno było ukryć to, że Ada i Mateusz mają swoje sprawy, a ja nie jestem w nie wtajemniczana. Jako dziecko nie bardzo się tym przejmowałam, miałam przecież mamę. To z nią spędzałam mnóstwo czasu, była moją najlepszą przyjaciółką. Dzięki temu nie potrzebowałam ani rodzeństwa, ani koleżanek. To z mamą chodziłam na zakupy, jej zwierzałam się ze wszystkich sekretów. Rozmawiała ze mną jak z osobą dorosłą, radziła się mnie w wielu sprawach, więc czułam się wyjątkowa. Nie wiem, kiedy odkryłam, że przez to wyróżnienie zostałam praktycznie sama. Moje rodzeństwo miało siebie nawzajem, a także wielu przyjaciół. Ja nie znałam nikogo na naszym podwórku, bo prawie nie wychodziłam na nie. Wolałam z mamą piec ciasto i sprzątać mieszkanie. A co gorsza, Ada i Mateusz byli do mnie nastawieni wrogo. Czy powinnam się temu dziwić? Przecież w dzieciństwie mama potrafiła dać mi w tajemnicy przed nimi czekoladę. Kiedy to odkryli, usłyszałam, żebym się nią udławiła. Za takie właśnie rzeczy zaczęli mnie nienawidzić i nie przestali nawet teraz, gdy wszyscy byliśmy dorośli. To ja opiekowałam się mamą, gdy podupadła na zdrowiu, któż by inny. Zrobiłam to kosztem swojego życia prywatnego, bo moja mama zadbała już o to, aby żaden mężczyzna nie zagrzał u mojego boku zbyt długo. Żaden nie był dość dobry dla „jej księżniczki”, a ja, durna, się temu poddałam. I co z tego miałam teraz? Samotność i poczucie przegranej. A wkrótce miałam także prawdopodobnie stracić dach nad głową. Nie twierdzę, że moja mama powinna wydziedziczyć moje rodzeństwo. Ale na Boga, chyba za to, że się nią przez tyle lat opiekowałam, należało mi się przynajmniej mieszkanie, w którym spędziłam całe życie! Mówiła przecież, że mi je zapisze. A tymczasem w testamencie zapisała je nam wszystkim. Po równo. W ten sposób po raz ostatni wyprowadziła mnie w pole, choć niby byłam jej ukochaną córeczką. Zagrała mi na nosie i skazała mnie na błąkanie się do końca życia po wynajmowanych pokojach, bo na nic więcej mnie nie będzie stać z moją skromną pensją. Nie zrobiłam zawodowej kariery, jak siostra i brat. I nie sądzę, aby moje rodzeństwo odpuściło sobie swoje części spadku w imię mojego dobra. Wiem, że ich nie obchodzę. Dlatego, chociaż jedna trzecia mieszkania w takiej dziurze, jak nasza mieścina, to dla nich żadne pieniądze – oboje mają dużo większe mieszkania w mieście i dobre samochody – to nie odpuszczą. Bo niby dlaczego mieliby odpuścić? Przecież dla nich jestem tą siostrą, która przez lata była hołubiona i dostawała wszystko. Teraz będą mieli satysfakcję, że zostałam z niczym. Więcej prawdziwych historii:„Zostawiłem dla niej żonę i córkę. Żałuję. Trzy tygodnie później powiedziała mi, że to jednak nie to”„Zerwałam zaręczyny dla prawdziwej miłości. Problem w tym, że ta miłość wcale nie chciała się wiązać…”„To dla mnie ostatni moment, by zajść w ciążę. Mój ukochany się opiera, bo… nie jest pewny, czy woli kobiety”
Xt43s. 478 43 176 282 309 471 9 494 127
co powiedzieć mamie żeby wyjść z domu